W mieście wrze. Warszawa podniecona wiadomościami o ruchach wojsk, przedstawianych jako manewry. Od zachodu ciągną ku stolicy radzieckie kolumny pancerne, są już ponoć na wysokości Łodzi i Bydgoszczy. Jakieś oddziały ściągają do Modlina. W całym garnizonie warszawskim ostre pogotowie. Witaszewski miał wydać wezwanie do wojska, apelujące o jego gotowość do walki o socjalizm; podobno zarządził odprawę oficerów. Warszawa huczy od pogłosek o przygotowanym wojskowym zamachu stanu, są jakoby listy przeznaczonych do aresztowania; niektórzy nie nocują w domu. Równocześnie Komar zwołał odprawę oficerów Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Warszawa, 19 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Olbrzymia aula Politechniki, mieszcząca ponoć 8 tysięcy osób, była wypełniona po brzegi. Głowa przy głowie. [...] A przecież duża ich część, nie mogąc dostać się do środka, pozostała na zewnątrz, wypełniając sąsiednie sale i korytarze, a także dziedzińce, które zradiofonizowano, umożliwiając słuchanie przebiegu wiecu dalszym tysiącom. Był to największy z dotychczasowych wieców. Zawisła nad tym tłumem niespokojna, pełna oczekiwania cisza.
Zapowiedziano oświadczenie klubów inteligencji. Odczytałem do mikrofonu treść naszej rezolucji, po której z różnych stron zerwały się oklaski. [...]
Sala [...] zaczynała się stopniowo rozgrzewać, kiedy po nas zaczęły występować delegacje załóg wielkich zakładów warszawskich. Biło z nich robotnicze zdecydowanie i siła. Kiedy przedstawiciel zakładów Kasprzaka oświadczył, że załoga popiera „w imieniu Czerwonej Woli” rezolucję Politechniki, Uniwersytetu Warszawskiego i FSO na Żeraniu, wybuchł prawdziwy entuzjazm. [...]
Nagle — około godz. 17 — zrobił się na trybunie jakiś ruch. Weszli na podium i zasiedli w prezydium: I sekretarz Komitetu Warszawskiego Stefan Staszewski, przewodnicząca ZMP Helena Jaworska, a także Jerzy Albrecht i Janusz Zarzycki, którzy przybyli z obrad zakończonego plenum. Wszyscy reprezentowali te siły w partii, które czynnie były zaangażowane w odnowę, zaś dwaj ostatni byli w okresie stalinowskim odsunięci i dopiero na fali „odwilży” powracali do życia politycznego. A przecież wyczuwało się, że przyjęcie ich przez sale jest chłodne.
Przemówienie Staszewskiego, który składał informację o odbywającym się plenum i ogólnej sytuacji w kraju, było raz po raz przerywane gwizdami i nieprzyjaznymi okrzykami; [...] W końcu zaproponował odczytanie przemówienia wygłoszonego na plenum przez Władysława Gomułkę i dopiero wtedy zrobiło się spokojnie. Wielotysięczna masa zamieniła się w słuch.
Słuchałem i ja, i od pierwszych słów odczułem, że mamy do czynienia z wielkim historycznym wystąpieniem. Takim językiem nie mówił do nas do tej pory nikt. [...] Długo trwało czytanie przemówienia Gomułki, a gdy dobiegło końca, sala przez dłuższą chwilę trwała w milczeniu, tak silne było wrażenie tego, co usłyszała. Dopiero potem zerwały się oklaski i trwały długo, bardzo długo.
Warszawa, 20 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Zgodnie z propozycją prezydium wiecu — są zgłaszane na kartkach pytania. Kartek tych rośnie wkrótce na stole cała góra. Próbuje na nie odpowiadać Janusz Zarzycki. Ale niełatwo zadowolić rozgorączkowaną salę: jego odpowiedzi wypadają jakoś bezbarwnie i drętwo. Wkrótce jego słowa głuszą gniewne krzyki i wrogie gwizdy. Rośnie chaos. Na bocznych krużgankach wznoszone są raz po raz jakieś okrzyki, z tego miejsca niezrozumiałe. Sala wrze, faluje, przelewa się przez nią rosnące podniecenie, które zda się zerwie za chwilę wszelkie tamy, wymknie spod jakiejkolwiek kontroli.
W takim momencie, gdy panowanie nad nastrojami wymyka się z rąk członkom KC i KW, pozostawał niezadowolony towarzysz Goździk. Zabierał głos i wszyscy zaczynali słuchać. [...] Krótki moment ciszy, jakby zachłyśnięcia się zimnym prysznicem i burza oklasków: przyjęła!
[...]
Padają obecnie z trybuny nazwiska osób proponowanych do Biura Politycznego. Po każdym nazwisku odzywa się sala: trzęsie się od oklasków, krzyczy lub gwiżdże. Jest to więc jakby test popularności poszczególnych kandydatów. Największy entuzjazm rozpętuje oczywiście nazwisko Gomułki. [...]
Wśród licznych pytań, kierowanych do prezydium wiecu, odczytuje Goździk również i takie, które dotyczy osoby Bolesława Piaseckiego i jego dalszej roli w życiu publicznym. [...] Goździk sili się na ironię: „Cóż to, towarzysze, będziemy sobie teraz głowę zaprzątać sprawą każdego dziurawego mostku, każdego wyboju na drodze? Zostawmy, przyjdzie na to czas później”.
Wiec kończy się uchwaleniem rezolucji. Potem jeszcze długo oklaski i okrzyki, wrzawa tłumu, który zaczyna się rozchodzić.
Warszawa, 20 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Dziś o godz. 15.15 zapowiedziany jest na placu Defilad wielki wiec ludności stolicy, na którym wystąpi Władysław Gomułka. Odkładamy więc dokończenie dyskusji nad deklaracją na wieczór. Jerzy Zawieyski prosi mnie, abym dowiedział się, jaki jest program wiecu i czy nie są przewidziane inne wystąpienia; ze swej strony byłby gotów przemówić. Dzwonię więc z kuchni pp. Seńków do I Sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR Stefana Staszewskiego; wyjaśnia, że poza wystąpieniem Gomułki inne nie są przewidziane. [...]
Gomułka spotkał się na placu Defilad z entuzjastycznym aplauzem zgromadzonych tłumów. Zgotowano mu wielką owację, śpiewając Sto lat — pieśń przeznaczoną na inne okoliczności, która tu spontanicznie wyraziła uczucia obecnych [...]. Po wiecu ulicami Śródmieścia przewalają się tłumy ludzi podnieconych i w świątecznym nastroju.
Warszawa, 24 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Po wielu rozmyślaniach dochodzę do wniosku, że — aby działać skutecznie — muszę teraz moje siły skoncentrować wyłącznie na jednej sprawie. A sprawą tą być powinna budowa i długofalowy rozwój Ogólnopolskiego Klubu Postępowej Inteligencji Katolickiej. Jest to ogniwo kluczowe i dana nam przez Październik niepowtarzalna szansa, której pod żadnym warunkiem zmarnować nie wolno. Spośród różnych prób, jakie dotychczas podejmowałem, ta wydaje się w obecnej geografii ideowej i politycznej najbliższa moim przekonaniom i mojej wizji przyszłości. A przy tym najbardziej z nich dojrzała.
Środowisko OKPIK-u — jak wszystko na to wskazuje — ma dzięki zmianom październikowym szansę na to, by trwale i nieodwracalnie wpisać się w rzeczywistość Polski Ludowej.
Warszawa, 13 grudnia
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Otwieramy lokal wyborczy. Pierwsza, widać przywykła do tak wczesnej pory, pojawia się grupka sióstr zakonnych. Potem ludzi przybywa: kolejne fale głosujących dają znać o sobie po zakończeniu następujących po sobie mszy, na których odczytywany jest komunikat Episkopatu zachęcający wiernych do udziału w wyborach i spełnienia w ten sposób „obowiązku sumienia”. Obserwuję oddających głos: wielu wchodzi za kotary, jednakże znaczna większość wrzuca otrzymane kartki do urny bez skreśleń. Czy oznacza to zastosowanie się do ostatniego apelu Gomułki o głosowanie bez skreśleń, czy też nawyk bierności, wytworzony dotychczasowymi „wyborami” z roku 1952 i 1954? Boję się, że raczej to drugie.
Długi dzień, w którym jako członkowie komisji wymieniamy się co pewien czas, by umożliwić wszystkim krótkie przerwy pozwalające na udanie się do domu na posiłek. Ja mam na szczęście do domu bardzo blisko. Wreszcie wieczór i zamknięcie lokalu. Rozpoczyna się teraz właściwa i najważniejsza praca, dla której zostaliśmy do komisji powołani: liczenie głosów, sporządzanie i podpisywanie protokołów. Od czasu do czasu pojawiają się w przedsionku milicjanci pełniący straż na zewnątrz; przychodzą na chwilę, by się zagrzać, bo noc jest zimna. Jest blisko brzasku, kiedy kończymy naszą pracę i rozchodzimy się do domów na spóźniony wypoczynek.
Grodzisk Mazowiecki, 20 stycznia
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Nadszedł dzień wyborów. Dzień, który — po raz pierwszy w życiu — obserwować mam z pozycji nie tylko wyborcy, ale i członka komisji wyborczej, urzędującego w lokalu, gdzie oddawane są głosy. Zostałem bowiem jako radny Miejskiej Rady Narodowej w Grodzisku Mazowieckim powołany w skład komisji wyborczej obwodu mieszczącego się w szkole przy ul. Wólczyńskiej, niedaleko mego domu.
Jeszcze przed godziną otwarcia lokalu dla głosujących jestem na miejscu. Jest wcześnie rano. Są już na stanowisku wszyscy — cała komisja wyborcza, gdzie reprezentowane są trzy partie i bezpartyjni, a także mężowie zaufania. Rutynowe czynności związane ze sprawdzaniem urny, pomieszczeń za kotarami dla głosujących, wyłożonych list i kart wyborczych. Jest wśród nas jakiś nastrój tremy, obawy, by wszystko odbyło się jak należy. [...] Ożywia nas dzisiaj wspólny duch, wspólna wola, by odbywające się wybory przebiegały spokojnie i przyniosły sukces zwolennikom Gomułki, umieszczonym na listach kandydatów. Po raz pierwszy od wojny podobnie myśli ogromna większość Polaków; nigdy jeszcze aprobata społeczna dla kierownictwa partii, dzieki jego październikowej odnowie, nie była tak wysoka.
Grodzisk Mazowiecki, 22 stycznia
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Dziś wieczorem, po mszy św. u wizytek, uroczyste poświęcenie lokalu naszego klubu. Jest pełno ludzi, Zawieyski przemawia wyraźnie wzruszony. Potem głos zabiera ksiądz Jan Zieja, nasz nieoceniony przyjaciel od tylu lat, a obecnie nieformalny kapelan klubu. Ma w ręce egzemplarz Pisma Świętego, który ofiarowuje klubowi. Powinno ono — jak mówi — być tutaj, powinno być obecne we wszystkim, co się tutaj będzie działo.
Warszawa, 3 lutego
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Rozpoczyna się o 10 rano. Jest ponad sześćdziesiąt osób reprezentujących kilkanaście klubów z całego kraju, w różnym stopniu zorganizowania. Jest to okazja do przekonania się, jak dalece rozwinął się po Październiku ten ruch. Są przede wszystkim dwa najmocniejsze w ramach OKPIK-u kluby warszawskie — nasz klub im. Emmanuela Mouniera, skupiający dawną „frondę” i jej sympatyków, oraz klub „Dialog” [...].
Po otwarciu przez Jerzego Zawieyskiego rozpoczęły się referaty. O założeniach ideowych klubów mówili Antoni Gołubiew, który nakreślił szeroko panoramę historiozoficzną, oraz Jerzy Turowicz. Potem Wacek Auleytner o metodach i formach pracy klubowej. Po przerwie obiadowej przyszła kolej na sprawy koncepcji organizacyjno-prawnej ruchu klubowego. Została przez Jacka Woźniakowskiego przedstawiona koncepcja powołania w miejsce OKPIK-u (który zostałby zredukowany do ram klubu warszawskiego) federacji utworzonej przez istniejące kluby inteligencji katolickiej. W tym celu zebrani delegaci mieliby powołać na dzisiejszym zjeździe Komitet Organizacyjny Związku Klubów Inteligencji Katolickiej. W imieniu środowiska krakowskiego został zaproponowany do przegłosowania skład personalny tego Komitetu z Antonim Gołubiewem jako jego przewodniczącym.
To była rzeczywiście próba zamachu stanu, zmierzająca do pozbawienia Zawieyskiego pozycji lidera ruchu klubowego. [...] Na powołanie Komitetu Organizacyjnego zgodzono się, choć sama koncepcja budziła wiele wątpliwości; jednakże w głosowaniu kandydatura Gołubiewa upadła, w jego miejsce na przewodniczącego wybrano ogromną większością głosów Zawieyskiego. On sam, który właśnie powrócił na obrady, gorąco przez salę oklaskiwany, stał się w tym starciu zwycięzcą.
Warszawa, 10 marca
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Zgodnie z przyjętą przez nasz zespół formułą — chcemy być nie pismem katolickim, ale personalistycznym, podobnie jak „Esprit”. Wprawdzie chyba wszyscy w zespole jesteśmy katolikami, ale „Więź” chce być programowo otwarta także dla niekatolików, a nawet niewierzących, jeśli czują się personalistami. Mają oni prawo prezentować się na naszych łamach. Jakkolwiek więc nie będzie w „Więzi” nic, co by z katolicyzmem było polemiczne, a nawet — co więcej — będzie ona z katolicyzmu czerpać i go wspierać, to jednak nie będzie pismem katolickim w ścisłym słowa znaczeniu. Nie chcemy się zaliczać do „prasy katolickiej” i być związani katolicką ortodoksją. Powinno to być zrozumiałe zarówno dla naszych czytelników, jak i dla hierarchii kościelnej. Otóż wizyta u Księdza Prymasa, jakkolwiek dla nas ważna i sympatyczna, nie powinna prawdy tej o nas zamazywać.
Warszawa, 19 listopada
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Pierwszy numer „Więzi” dociera do coraz szerszych kręgów odbiorców i wszędzie budzi sensację. Prawie wszystkie głosy, jakie do nas dochodzą, są pozytywne. Na czele entuzjastyczny wręcz głos Jerzego Zawieyskiego, który przyszedł do redakcji, by nam pogratulować. Podobnie sporo głosów z Klubu, choć „dialogowcy” nie mogą się pozbyć zawiści.
Warszawa, 23 lutego
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
O godz. 13 zostaliśmy obaj (Tadeusz i ja) przyjęci przez księdza biskupa Wojtyłę w Kurii Krakowskiej przy ul. Franciszkańskiej 3. Biskup Wojtyła przyjął nas w tym samym gabinecie na parterze, gdzie niegdyś urzędował biskup Rospond. Byliśmy bardzo ciekawi jego opinii o „Więzi”. Powiedział nam, że można ją oceniać tylko wtedy, gdy się ją konfrontuje z jej założeniami i dlatego sprawą nader ważną jest przypomnienie czytelnikom jej założeń. Sam w dłuższej rozmowie dał dowód, że nie tylko „Więź” czyta, ale bardzo dobrze rozumie jej założenia. Wyszliśmy — zwłaszcza Tadeusz Mazowiecki, który go dotąd nie znał — pod urokiem tego człowieka, niewątpliwie jednego z najciekawszych członków obecnego Episkopatu. A także pod wrażeniem trafności tego wyboru, który go wyniósł do piastowanej godności.
Kraków, 8 grudnia
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Do głębi przejęci wypadkami w dniach 8 i 9 marca 1968 na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice, w trosce o spokój w naszym kraju w skomplikowanej sytuacji międzynarodowej oraz w trosce o właściwą atmosferę dla wychowania i kształcenia młodzieży, na podstawie art. 22 Konstytucji PRL i art. 70 i 71 Regulaminu Sejmu PRL, zapytujemy:
1) Co zamierza Rząd uczynić, aby powściągnąć brutalną akcję milicji i ORMO wobec młodzieży akademickiej i ustalić odpowiedzialność za brutalne potraktowanie tej młodzieży?
2) Co zamierza Rząd uczynić, aby merytorycznie odpowiedzieć młodzieży na stawiane przez nią palące pytania, które nurtują także szeroką opinię społeczną, a dotyczą demokratycznych swobód obywatelskich i polityki kulturalnej Rządu?
Uzasadnienie:
Do wystąpień młodzieży studiującej w Warszawie doszło wskutek pewnych wyrazistych błędów czynników rządowych w dziedzinie polityki kulturalnej. Zdjęcie Dziadów z programu teatralnego zostało także odczute przez młodzież jako bolesna i drastyczna ingerencja, zagrażająca swobodzie życia kulturalnego i uwłaczająca narodowym tradycjom.
Uważamy również, że w piątek 8 marca można było zapobiec zajściom na Uniwersytecie Warszawskim. W trakcie wiecu wjechały na teren uniwersytetu autokary z ORMO, co niesłychanie zaogniło sytuację. W dniach 8 i 9 marca manifestująca młodzież była bita niesłychanie brutalnie, częstokroć w sposób zagrażający życiu. Widziano szereg przypadków znęcania się nad młodzieżą, w tym nad kobietami.
Wszystko to rozjątrzyło niesłychanie społeczeństwo.
Zwracamy się do Obywatela Premiera, aby Rząd podjął kroki zmierzające do politycznego rozładowania sytuacji. Wymaga to zaprzestania brutalnej akcji milicji. Nie należy wszystkich, którzy widząc te brutalne akty, protestują przeciw nim, traktować jako wrogów ustroju. Ani młodzież, ani całe społeczeństwo nie dało w tych wypadkachwyrazu swej wrogiej postawie wobec socjalizmu. Nieodpowiedzialne okrzyki, jakie również się zdarzyły, spowodowane zostały postępowaniem ORMO i milicji i nie mogą stanowić miary dla obecnej postawy młodzieży. Wyrażamy także nasze zaniepokojenie pojawianiem się tego rodzaju interpretacji prasowych, które jeszcze bardziej zaogniają sytuację.
Nie jest wyjściem zdławienie manifestacji, ale wyjściem jest nieutracenie możliwości rozmawiania ze społeczeństwem. Apelujemy o ten kierunek rozwiązań.
Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Stomma, Janusz Zabłocki, Jerzy Zawieyski
Warszawa, 11 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.